czwartek, 13 sierpnia 2015

W poszukiwaniu legendarnej Wielkiej Sowy!


Trasa: Sokolec      Przełęcz Sokola      Schronisko "Orzeł"      Schronisko "Sowa"      Wielka Sowa (1015 m n.p.m.)      Mała Sowa (972 m n.p.m.)      Jelenia Polana Schronisko "Sowa"       Schronisko "Orzeł"     Przełęcz Sokola      Sokolec

Wycieczka z 18.07.2015
Od wielu miesięcy dochodziły nas słuchy o legendarnej Wielkiej Sowie ukrywającej się w dalekich krainach Dolnego Śląska. Bacznie nasłuchiwałyśmy tych nowin przypływających raz za razem i rósł w nas niepokój. Nie dlatego, że owa Sowa mogła nam zagrażać, jednak w grę wchodziła znacznie większa stawka. Honor naszej Sowy. 5 lat temu zaadoptowałyśmy kota, szybko okazało się, że zamiast uroczego, domowego drapieżcy trafiła nam się puszysty ptak pod futrzaną przykrywką.
Co było jeszcze bardziej zaskaskujące, Ushbi, bo tak owa Sowa ma na imię, powiedział nam, że jest największą Sową jaką widział ten świat. Przyjęłyśmy tę wieść bez cienia zastanowienia, no bo jak wątpić w słowa gadającej Sowy?! A tu nagle gruchła wieść, że jakaś inna Sowa pretenduje do miana wielkiej.

Nasza domowa Sowa w nocy
Niewiele myśląć wsiadłyśmy w samochód i przejechałyśmy pół Polski, aby zmierzyć się z legendarnych ptakiem. Gdy tylko dostarliśmy do zajazdu, w którym mieliśmy zamieszkać zapytaliśmy o drogę gospodyni, a ta wskazując palcem na wschód powiedziała - 45 minut i jesteście na Sowie! Zwróciłyśmy nasze głowy ku niebu. Przed oczyma ukazała nam się zalesiona góra, na której szczycie musiało mieszkać potężne ptaszysko. Następniego dnia napełniwszy swoje kabzy chłodną wodą ruszliśmy w drogę. Nasz powóz zostawiliśmy u podstawy góry na parkingu we wsi Sokolec, który kosztował nas 7 złotych monet za dzień postoju. Ruszyliśmy stromą, starą drogą na której powieszchni już nielicznie trzymał się asfalt. Piekące słońce raziło nas prosto w oczy, gdyż szlak zalesiony był tylko od lewej stony, zostawiając nas na pastwę porannego skwaru. Z tajemniczych, starodawnych znaków wyczytaliśmy, że szlak ten nosi miano czerwonego, a z naszych map i wieści wynikało, że właśnie ten kolor wściekłej purpury doprowadzi nas do Wielkiej Sowy.

Niedaleko od powozu ukazała nam się Przełęcz Sokola
Po kilku minutach szlak skręcił w lewo, prowadząc przez kładki i drewnanie schodki. A tam ku naszemu zaskoczeniu stało już pierwsze schronisko o wdzięcznej nazwie "Orzeł" czekające na zmęczonych wędrowców. Nie byliśmy zbytnio zmęczeni, gdyż nasza podróż dopiero się zaczęła. Mimo to zatrzymaliśmy się na chwilę, gdyż po lewej stronie oberży można było nacieszyć oczy widokiem z pierwszego punktu widokowego. Na miejscu zakupiliśmy atrefakty związane z kultem Wielkiej Sowy. Widać siała w okolicy większy popłoch niż uprzednio myślałyśmy...

Widoki spod schroniska "Orzeł"

Rozstawione znaki

Szlak prowadzący na Wielką Sowę jest równocześnie częścią Głównego Szlaku Sudeckiego

Ruszyliśmy wtem dalej dróżką przez las, dość szeroką i prowadząca dwoma pasmami - przez korzenie i kamienistym korytem. Wkrótce dojrzeliśmy kolejny ciekawy punkt - pomnik Karla Wiesena - miłośnika Gór Sowich. 

Pomnik Karla Wiesena

Minęło może 20 minut, a my z odległości spostrzegliśmy kolejne siedlisko ludzkie, schronisko "Sowa". Sama nazwa wzkazywała nam, że to tu zatrzymywać muszą się jej zwolennicy. Jako, że my do nich nie należeliśmy bez chwili zwłoki, no może zaczerpnąwszy odrobinę wody, gdyż dzień był ciepły i parny, ruszyliśmy dalej. Miejsce to było rozdrożem - łaczyły się tu szlaki zielony, fioletowy i czerwony.


Schronisko "Sowa"

My dalej ruszyliśmy czerwonym, pamiętajac, żeby zbadać ten specyfliczny szlak fioletowy, nigdy jeszcze przez nas niespotkany. Dalsza droga był to już moment. Gościniec był szeroki i lekko stromy, niezmieniający się przez całą trasę. Gdy byliśmy już prawie u szczytu wezbrał w nas strach. Szeroką bramą weszliśmy na rozłożysty szczyt, na którym pod drewnianymi wiatami i na ławach siedzieli, jak mogło się zdawać, zwolennicy i poszukiwacze Wielkiej Sowy. Wszyscy strudzeni odpoczywali po znojach podróży. Tu jednak nie było juz schroniska, gdyż szczyt był królestwem Sowy, a nie Podróżników. Tu znalazło się miejsce jedynie na pomnik wyryty z drewna i na białą, mieniącą się jak naga kość w słońcu wieżę, na której mogła być i ona.

Biała wieża ku czci Wielkiej Sowy

A ileż szlaków stąd odchodzi!

Nowe Sowie czczcicielki

Bez chwili wachania wspięliśmy się po schodkach wieży. W środku panował przyjemny chłód, dający wytchnienie po ciężkim upale na zewnątrz. Zapach kadzideł delikatnie pieścił nozdża. Za niewielkim kontuarem siedział chudy, opalony mężczyzna, do którego to kadzidełko należało. Wymagane było wpłacenie cła za wejście -  dorosły podróżnik ponosił koszt 6 złotych monet, uczeń 3, jeśli zaś zdażył się podlotek, wchodził za darmo. Wchodząc w górę wydostaliśmy się z oparów kadzideł, białe schody skończyły się szybko i dalej szło się wąskimi, kręconymi schodami.
Na samym już szczycie dech zaparło nam w piersiach! Dopiero teraz zrozumiałyśmy, to nie tu była Wielka Sowa, my właśnie znajdowaliśmy się na samym jej czubku! Widok z jej ptasiego czerepa był wprost piękny. Niczym nieprzesłonione dalekie i bliskie wzgórza, które można było obserować przez lunetę całkiem za darmo. Nacieszywszy oczy widokiem i czując ulgę, że honor naszej domowej sówki, która, nie oszukujmy się, do najwięszych nie należy, został zachowany. Zeszliśmy po chwili na dół, by napełnić żołądki. Odwaga wzmaga pragnienie.

Fantastyczne widoki ze szczytu białej wieży

Ławki dla wyznawców Sowy

Tajemnicza konstrukcja 

Młodsza siostra Wielkiej Sowy - Mała Sowa

Wiadomo, że nudno jest wracać tą samą trasą. Skierowaliśmy więc swój wzrok w stronę Małej Sowy, która spokojnie dżemała obok starszej siostry, do której prowadziła droga żółta. Tam też podążyliśmy - znak wskazywał, że dotrzemy do niej w 20 minut. Dopiero potem miało się okazać, że nie zawsze można ufać wyznaczonym czasom.
Dziarsko popędzilismy do przodu płaskim, miłym szlakiem. Otoczył nas po kilki minutach stary, martwy las, a droga pokryta była błotem mimo skwaru. Idąc tak ponad 20 minut zastanawaliśmy się, czy czasem nie minęliśmy już Małej Sowy. Może była tak mała, że nie dało jej się zauważyć.
Na szczęście była to nieprawda - zaraz po wejściu w lesisty teren ukazała nam się tabliczka - Mała Sowa. Szczyt nie wyróżniał się specjalnie i gdyby nie tabliczka, może by ją ominąć.

W drodze na Małą Sowę

Na szczycie Małej Sowy

Wiedzieliśmy, że idąc dalej za żółtym oznaczniem dotrzemy w końcu do tajemniczego fioletowego szlaku. Tak mówiły nasze starodawne manuskrypty. Szlak ten bowiem nurtował nas okrutnie. Dalsza droga spadzistym zboczem skierowała nas po pół godzinie do rozwidlenia. Tu zaczynał sie szlak fioletowy idący prosto i delikatnie. Ruszliśmy nim w lewo, obchodząc dołem Małą Sowę. Mogliśmy z jednej strony zobaczyć jeszcze raz martwy las na zboczu, a z drugiej widok na Sokolec, gród z którego przybyliśmy i nadchodzący na nas deszcz. Droga ta była mniej uczęszczana niż czerwona i mogliśmy się cieszyć podróżą w samotności, przerywaną niekiedy jeźdźcami na dwókołowych wehikułach. Miało to zająć godzinę, lecz zdaje się, że szliśmy troszkę dłużej. Dotarliśmy do rozdroża w gęstym lesie. Tam szlakiem fioletowym ruszyliśmy dla odmiany w prawo, by już po piętnastu minutach dostrzec znany nam już budynek między drzewami. Było to schronisko "Sowa", pod którym sowi wyznawcy powolnie sączyli piwo. I my tym razem postanowiliśmy tutaj przysiąść, zmęczeni drogą i szczerze zachęceni do tego kultu.

Stromawe zejście z Małej Sowy

Widoki z tajemniczego fioletowego szlaku

Widoki z tajemniczego fioletowego szlaku

Zaraz potem droga prowadziła ku dołowi dobrze znanym nam szlakiem, wpierw przez las, a potem od schroniska starą, wyklepaną drogą w dół.
Warto było sie zmierzyć z tym legendarnym stworem, mimo iż okazał sie całkiem niestraszny. Po cichu należy napomknąć, że stałyśmy sie fankami tej Sowy i widoków z jej szczytu - choć przyznać na głos się nie możemy, bo nasza Wielka Sowa patrzy i słucha ze swojego szczytu na szafie.

2 komentarze:

  1. Fajnie, że Wam pogoda dopisała. Dla mnie Wielka Sowa bywała wyjątkowo wredna i ubierała się w gęsta mgłę. Na jakieś 7 razy, tylko raz jeden na szczycie miałam słońce i widoki, a tak to gęste mleko. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to dobrze, że chociaż raz była łaskawa, bo jest na niej naprawdę pięknie :)

      Usuń